Mari’s House and Garden rozmowa z Adamem Dworakiem

0
2341

Mari’s House and Garden – tak chciał los

rozmowa z Adamem Dworakiem z Mari’s House and Garden

Jesteś unikatem.

Dlaczego?

Traktujesz firmę Mari’s House and Garden bardzo osobiście. Jak ojciec traktuje własne dziecko, które przejmie później jego dorobek i będzie ją nadal powiększało.

To według mnie podejście jedynie słuszne. Firma to coś, w co angażujesz się na 100%. Poświęcasz swoje najlepsze lata. Dlatego stajesz się twórcą pewnego organizmu, który z czasem zaczyna żyć własnym życiem. Ja tylko daję temu wszystkiemu swoistą narrację. Co jeszcze według Ciebie czyni mnie – jak to nazwałeś – unikatem.

Facet z rocznika 1987, pełen cholernie pozytywnej energii, z tysiącem pomysłów na minutę, z pomysłem na siebie, rozwijający firmę, która już jest rozpoznawalna, będący zaprzeczeniem pokutującego w społeczeństwie wizerunku budowlańca, człowiek z klasą. Zacznijmy więc od początku. Dlaczego taki fach – budownictwo w UK i Londynie? Bo do Londynu masz dość zdystansowany stosunek.

Zacznę od Londynu. Londyn omijam szerokim lukiem. Na początku żyłem Londynem, bałem się wyprowadzki. Pierwsze 2 lata mieszkałem blisko centrum a teraz w Hazlemere kolo High Wycombe. Kiedy zacząłem pracę poza Londynem zakochałem się w Anglii na nowo. Londyn jest jak osobne państwo lub może lepiej jak starożytne lub renesansowe państwo-miasto. Bałem sie przekroczyć jego granice w obawie o przyszłość (m25). Wyprowadzka – najlepsza moja decyzja w życiu.
Odnośnie zaś budownictwa w szerszym ujęciu – dziś mogę śmiało powiedzieć, że tak chciał los. Ale to dziś. Jakby mi ktoś powiedział że będę tu gdzie jestem kilka lat temu pewnie zaśmiałbym mu się w nos.

Dlaczego?

Kompletnie niczego trwałego nie planowałem. Ot, przyjechałem na trzy tygodnie zarobić trochę grosza. Te trzy tygodnie zamieniły się w miesiące i można powiedzieć poszło. Trafiła mi się ciekawa propozycja, przedłużyłem pobyt i krok po kroku niejako wsiąkałem w ten kraj i miasto. Oczywiście nie zawsze było z górki – to przechodzi chyba każdy. W końcu nie żyjemy w idealnym świecie.

Kryzys?ekipa Mari’s House and Garden

Tak, kryzys. W sumie właśnie kryzysy nas kształtują. Ja swój pamiętam bardzo dokładnie. Sytuacja się skomplikowała do tego stopnia, że zostałem ze 120 funtami w kieszeni, niezapłaconym czynszem i z perspektywą powrotu do Polski.

Ponieważ teraz rozmawiamy zakładam, że nie wyjechałeś.

Za te ostatnie pieniądze kupiłem zestaw malarski oraz kupiłem leady na MyBuilder. Sukces nie pojawił się od razu jednak nadszedł. Moim klientem został bankier – doskonale pamiętam tę pracę i klienta. Swoją drogą pamiętam wszystkich i każdego z osobna. Z wielu łączą mnie do dziś ciepłe relacje.

Słyszałem, że masz zwyczaj wymienia się prezentami po zamknięciu zlecenia. Dodajesz wartość dodaną a nawet wyprowadzasz psy. Przypomina to jako żywo najlepsze amerykańskie standardy.

To są według mnie podstawy biznesu. Dobre relacje z Klientem. Jego zadowolenie. Rzeczywiście wyprowadzaliśmy psy. Klienta chciała zarówno mieć odmalowaną nieruchomość jak i chciała wyjechać na sympozjum. Nie miała co z nimi zrobić. Dla nas nie był to problem. Po powrocie wszystko było gotowe a psy były przeszczęśliwe. Tak właśnie traktuję Klientów. Inaczej nie potrafię.

Wracając…..

Rzeczywiście, odeszliśmy. Taki właśnie jestem. Myślę wielowątkowo. Dobrze więc – ta praAdam Dworak Mari’s House and Gardenca u bankiera całkowicie odmieniła moje życie zawodowe. Pracowałem przy kolejnych zleceniach a wieczory spędzałem na wertowaniu Internetu, dawaniu ogłoszeń, kursach marketingowych. Tych kilka lat dowiodło, że to była słuszna decyzja. Dzięki temu jestem w stanie sam sobie dobierać Klientów.

Według jakiego klucza?

Nie jest to kryterium zawartości portfela. Raczej energia. Jeżeli są dobre fluidy i chemia i wiem, że nasze relacje będą dobre, sprawy finansowe są ważne, ale nie najważniejsze. Dobrze zbudowane relacje to największa inwestycja. Przy dobrym marketingu to jak strzał z dwururki w Chicago. Zawsze skuteczne.

A propos skuteczności. Wymień kilka najciekawszych projektów.

Każdy projekt jest inny i każdy Klient to inna historia. Rzecz jasna mam kilka ulubionych projektów a wybrałem je na potrzeby naszej rozmowy według moich kryteriów.

Na początek niech idzie projekt tarasu. Doskonale go zapamiętałem, ponieważ nie tylko stanowi on przykład mojej filozofii prowadzenia tego biznesu ale również pewnego zjawiska wszechobecnego na lokalnym rynku, o czym później. Otóż założenie tarasu było dość skomplikowane. Kilka poziomów, kamienie, kilka wyjść. Miejsce budowy odwiedziło wcześniej wielu fachowców i wszyscy mieli dziesiątki problemów. Głowili się i cmokali. W moim przypadku z właścicielem domu, managerem w dużej firmie, nawiązałem natychmiast szybki i fajny kontakt. I po krótkiej analizie zaproponowałem zupełnie inne rozwiązanie, które według mnie było zarówno lepsze jak i ekonomiczniejsze. W odpowiedzi usłyszałem, że byłem pierwszym, który tak podszedł do tematu.

Drugi projekt, jaki bardzo ciepło wspominam to praca w domu, którego właścicielem był nauczyciel zajmujący się trudną młodzieżą. Fakt może pozornie bez znaczenia jednak właśnie komunikacja z Klientem ma dla mnie znaczenie ogromne. Zakładam, że musiał w komunikacji mieć ogromne doświadczenie i szybko znaleźliśmy wspólny język. W domu do pomalowania było bardzo dużo pokoi. Kiedy ściany były gotowe do malowania okazało się, że nie ma decyzji odnośnie koloru. Wtedy zaproponowałem, że sam ten kolor dobiorę. Stanęło na tym, abym – skoro tak proponuję – zrobił najpierw jeden pokój. Klient był niezwykle zadowolony i w efekcie całość domu pomalowałem tak, jak mi podpowiadało serce.

Kolejny projekt wspominam z sentymentem już z powodów biznesowych. Była to praca dla agenta nieruchomości, który kupił dom z zamiarem jego odsprzedaży. Pozornie wiele jest takich zleceń. Rynek londyńskich nieruchomości przecież kwitnie. Rzecz w tym, że to była moja pierwsza praca, co której zatrudniłem już pomoc. Czyli moment przełomowy.

Doskonale rozumiem ten wybór. Pokazuje pewną drogę, jaką przeszedłeś. Teraz poza na zadanie pytania, z którym zwlekałem. Jakie jest Twoje spojrzenie na pozycję polskich fachowców – budowlańców w Londynie? Co ich wyróżnia? Bo fakt, że mają bardzo dobrą opinię jest bezsporny. Z czego ona według Ciebie wynika?

Tak, Polacy mają bardzo dobrą opinię. Nie będę ukrywał, wielokrotnie uzyskiwałem zlecenie głównie dlatego – choć oczywiście nie tylko – że jestem Polakiem i moja ekipa to Polacy. Czemu? Zrozumiałem to dopiero po wielu rozmowach z Klientami i obserwując pracę angielskich fachowców. Angielscy fachowcy padli ofiarą wąskiej specjalizacji. To zapewne był proces – przecież Londyn to ogromne miasto pełne budynków, które postawione zostały dawno przed przybyciem Polaków. Ta specjalizacja sprowadza się do tego, że jeżeli ktoś jest dekoratorem nie poprawi drzwi ani nie zrobi niczego w łazience. Przykłady można mnożyć. Sprowadza się to wszystko do konieczności wzywania kolejnego i kolejnego fachowca do drobnych rzeczy, które siłą rzeczy pojawiają się na budowie – czy to dużej czy małej.

Nieoczekiwanie pojawiają się Polacy, dla których nie ma rzeczy nie do zrobienia. Trzeba zrobić hydraulikę? Nie ma sprawy. Kafelki? Proszę bardzo. Frezowanie drzwi? Gotowe. I tak dalej. Osobną rzeczą jest tempo pracy. Wchodzimy na budowę i od razu zabieramy się do pracy. Nie ma pięciu lunchy czy ośmiu herbatek. Oczywiście upraszczam bo przecież są angielskie czy nie-polskie ekipy, które pracują doskonale. Ale po Polakach widać, że przyjechali sprzedać swoją fachowość za dobre pieniądze aby zarobić. Wszyscy zarabiamy w jednostce czasu – nie ma więc mowy o przestojach czy reklamacjach, które też pochłaniają czas. Wszyscy przyjechaliśmy tu z myślą o zarabianiu i każdy ma swoje potrzeby, plany czy marzenia.

A jakie są Twoje?

Od lat mam wizję stworzenia osiedla domów dla ludzi, którzy potrzebują pomocy. Można nazwać to samowystarczalnym folwarkiem. Zacznę od jednego domu, potem kolejne, budynki użyteczności. To moja idee fix.

Domy zaczynają zdają się odwzajemniać Twoje uczucia do nich. Teraz realizujesz projekt, którego można Ci tylko pozazdrościć.

Mówisz o zabytkowym mansion house? Tak, to perełka. Budynek ma ponad 300- -letnią historię. Już zbadałem ją całą bardzo dokładnie. Może kiedyś ją opiszecie w jakimś specjalnym dodatku. W sumie warto. Doskonale sprawdziły się tam płyty WIM Platte. Idealnie spełniają swoje zadanie w ścianach jako element izolujący i ocieplający. Zdecydowanie lepsze niż klasyczne płyty kartonowo-gipsowe. W przypadku tego projektu także zastosowaliśmy rozwiązanie, które wcześniej przedstawiliśmy Klientowi jako pomysł na problem. A dodam, że zaczynaliśmy od malowania dwóch łazienek. Potem koncepcje zmienstare budownictwoiały się wielokrotnie.

Skoro jesteśmy przy łazienkach, masz w zespole eksperta od układania płytek. Zbyszek Sikora wygrał konkurs na najlepszego polskiego płytkarza w Londynie. Raz jeszcze dziękujemy, że namówiłeś go do udziału. Jak się poznaliście?

Facebook. Moim zdaniem bardzo dobre miejsce do poznawania nowych ludzi. Ponieważ cenię sobie dobrą atmosferę w pracy, starannie dobieram pracowników. Dlatego kiedy poznałem Zbyszka pojechałem do niego do domu. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać zobaczyłem jakim entuzjazmem pała do swojego zawodu, ile umie, jakie ma doświadczenie. Nie miałem wątpliwości, że chcę z nim pracować. Staranny dobór zespołu to podstawa sukcesu. To ludzie tworzą firmę.

Starannie również dbasz o wizerunek firmy Mari’s House And Garden.

To niezwykle ważne. Już samą nazwę firmy opracowałem z myślą o wizerunku. Mari’s House and Gardens powstała z myślą, że kiedy ją rozwinę, ktoś musi ją poprowadzić dalej.

Mari’s House And Garden czyli „Dom i Ogród Marysi”. Nie chodziło tu tylko o to, aby w zamyśle ktoś miał to później po mnie poprowadzić. Bardziej o to aby zrobić coś dla moich dzieci. Coś, co nie skończy się ze mną a daj Bóg przetrwa pokolenia. To mój cel, który sukcesywnie realizuję. Chcę, aby z czasem rozwinęła się w coś naprawdę dużego. W coś, co każdy będzie pozytywnie kojarzył.

Mari to oczywiście Marysia – moja córka. Możliwe, że element kobiecy w nazwie powoduje, że dzwoni do mnie 98% kobiet. Ale to nie koniecznie musi być powodem. Niektórzy odbierają Mari’s jako Maris i biorą mnie za Szweda. Kiedy na spotkaniu okazuje się, że zamiast zimnego Skandynawa pojawia się sympatyczny Polak – sprawy przybierają jeszcze ciekawszy obrót.

Osobną sprawą w nazwie jest element House and Gardens. Wbrew wielu radom nie nazwałem firmy Adam Dworak Painting and Decorating. Coś mnie od tego odstręczało. Chciałem się wyróżnić. I słusznie. Jak mawiał przecież ojciec współczesnego marketingu Philip Kotler: wyróżnij się albo zgiń. Jak z resztą się nieustannie przekonuję, instynktownie postępuję w sposób zgodny z zasadami marketingu o czym przekonuję się później czytając odpowiednie materiał

Czyli ufasz swojej intuicji?

Zdecydowanie słucham jej i staram się nie gasić sygnałów jakie mi wysyła. To najlepszy doradca. Tak podchodzę do współpracowników, tak podchodzę do Klientów. Jeżeli jest dobra, pozytywna energia, pozostałe sprawy uda się uzgodnić w przyjemnej atmosferze.

Serdecznie życzę Ci samej pozytywnej energii – emanujesz nią za dziesięciu. Coś mi mówi, że jesteś skazany na sukces. Raz jeszcze dziękuję za wywiad i życzę samych sukcesów.

 

artykuł publikujemy dzięki uprzejmości hurtowni budowlanej ANT BM

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj